Polecany post

Wstęp

Witam! Życie to pasmo ciągłych niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Bo jak nazwać sytuacje, gdy zapewne dyslektyk i dysortografi...

niedziela, 26 marca 2017

Pesymista z doświdczenia

Jestem pesymistą! Nie jest to cecha wrodzona, a raczej nabyta. Nie wiem jak to się stało, ale życie zaczęło mnie męczyć. Widać to po tekstach, jakie tu zamieszczam. Większość moich przemyśleń powstaje w chwilach gdy coś mnie wkurza. Dawniej nie pisałem w ogóle. Dziś coraz częściej. Dlaczego? Bo coraz bardziej świat mnie irytuje. Bo jak tylko się w coś zaangażuję to okazuje się to błędem. A może pechowiec ze mnie? Podać przykłady? Proszę bardzo. Mam ich wiele!

Ale historycznie zacznę od tego, że z wielkim zaangażowaniem uczyłem się zawodu: technik budowlany. To miało być moje przeznaczenie. Pochwalę się: startowałem nawet w olimpiadzie zawodowej. Nie bez sukcesu. Jednak gdy już dostałem upragniony dyplom, to budownictwo popadło w kryzys lat dziewięćdziesiątych i bynajmniej nie byłem tam potrzebny. Cóż bywa.
Pracować trzeba, więc wylądowałem na kilka lat w prywatnej firmie. Byłem tam potrzebny. Czasem nawet przez 24 godziny. Aż do momentu gdy firma zbankrutowała.

W między czasie trafiłem do szkoły jako nauczyciel. Odkryłem, że nie ma nic cudowniejszego jak wieczna młodość spędzona w towarzystwie młodych ludzi. Ludzi ufnych, często ambitnych, nieliczących czasu jaki ze mną spędzali w szkole. Ludzi chętnych do nauki informatyki, techniki, do startowania w konkursach Baltiego czy ruchu drogowego, itd. Młodych. W końcu z kim obcujesz takim się stajesz- jak mówi przysłowie. Dzięki moim uczniom, głównie gimnazjalistom, miałem cudowne hobby. Hobby bycia nauczycielem. Hobby nietypowe, bo nie dość, że miłe, to jeszcze mi za to płacono. Więc był radiowęzeł, były cheerleaderki, były sukcesy w konkursach, były nagrody i medale. Praca z gimnazjalistami to coś najlepszego co dotychczas mi się przytrafiło. Jednak pięknie nie może być zbyt długo. Najpierw próba rozwiązania mojej szkoły. Potem jej przekształcenie. W końcu coraz mniejsza liczba uczniów spowodowała, że trzeba było szukać więcej godzin gdzie indziej. Smutne.

Bez problemu znalazłem dodatkowe godziny w podstawówce. Fajne dzieci i zaangażowani rodzice, bo szkoła podmiejska. A nawet można powiedzieć wiejska. Łączyłem godziny w gimnazjum i szkole podstawowej. Fajne dzieci i spokojni rodzice. Malutkie grono. Było fajnie, dopóki z jednej strony miasto nie przekształciło sąsiadującego internatu w dom pomocy dla rodzin z problemami. Z drugiej strony wielu nowobogackich nie wybudowało swoich pięknych domów. Z pierwszego źródła pojawiły się dzieci z problemami wychowawczymi i wieloma wskazaniami z poradni psychologicznej. Z drugiego źródła nawiedzeni, wszechwiedzący rodzice z dużymi aspiracjami. Ale cóż. Pracować trzeba, a dzieci nie mogą odpowiadać za swoich rodziców. Tworze więc kolejne programy autorskie, innowacje, itd. Bo na przykład cóż jest winna miła dziewczynka z klasy czwartej, powiedzmy panienka X, że ma nawiedzoną mamę? Mamę, która wprawdzie ostatecznie nie została nauczycielką, ale wszystko wie najlepiej i próbuje mnie rozliczać z każdego mojego kroku. Czy mogę mieć pretensje do kogokolwiek, że tam trafiłem? Nie, to moje, własne życiowe wybory.

Hmm, wybory. Długo zastanawiałem się gdzie przenieść się z mojego… Tak, z mojego gimnazjum. Decyzja wiele mnie kosztowała. Wybrałem jedno z najlepszych w Tychach gimnazjów. Miało być moim pewnym miejscem, aż do emerytury. Wymagania mojej nowej „Władzy” były naprawdę wygórowane. Ale praca z inteligentnymi i pracowitymi uczniami rekompensuje wszystko. Grono koleżeńskie też niezwykle pomocne i miłe. Szybko wydało mi się, że jest OK i tak już będzie. Niestety tu czekało mnie kolejne rozczarowanie. Rząd z partii, na którą sam głosowałem (hmm, może dlatego, że to właśnie mój wybór), dziś podcina mi skrzydła. Czyjeś durne przekonanie o nieomylności, potem czyjś podpis i posprzątane. Zero uczciwiej dyskusji. Szkoła do likwidacji. Czyżbym znów źle wybrał?

Budzi się we mnie poczucie sprzeciwu. Okazuje się, że nie tylko we mnie. Gotowość strajkową zgłasza aż 86 % moich koleżanek z gimnazjum i prawie żadna z podstawówki. Taka to solidarność zawodowa. Ja jednak przekonany o słuszności głośnego sprzeciwu, po raz pierwszy w ponad dwudziestoletniej mojej pracy zawodowej, będę strajkował. Jestem członkiem „Solidarności”, strajk organizuje OPZZ, ale go popieram. Tak zdecydowałem, bo nie można jak owce iść spokojnie na rzeź. Niech społeczeństwo wie, że to nie prawda, że gimnazja źle uczą. Że gimnazjaliści to zło i nieuctwo. Nie prawda! Niech społeczeństwo wie, że nie można tak tratować ludzi, którzy dla ich dzieci poświęcają znacznie więcej niż tylko jakieś tam 8 godzin swojego życia. O uczniach myślę czasem częściej niż ich… No dobra zagalopowałem się. 

W podobnym zagalopowaniu nieopacznie znalazłam się w sekretariacie gimnazjum, gdzie poproszono mnie o zadeklarowanie czy będę strajkował. Wpisując moje „TAK”, mniej więcej przy drugiej literce, mój wzrok przebiegł przez listę. Zdziwienie sięgło maksa. Na 50 pracowników, bez oporów, 5 wpisało to co i ja. A reszta co? Łamistrajki z wpisanym „NIE”.  Poczułem się oszukany i to przez kogoś kogo już uznałem za koleżeństwo. Wygląda na to, że cały strajk w tym gimnazjum to jedna farsa. Kilka osób, które ma usiąść zapewne w bibliotece za stołem, podczas gdy cała reszta będzie pracować. Władza wyznaczyła już zastępstwa, aby uczniowie nic nie stracili. Można nawet powiedzieć: aby nikt nic nie zauważył. Tak strajkują pracownicy oświaty!

A ja znów pesymistycznie spoglądam na moje wybory i przyszłość zawodową.  Bo czy można patrzeć optymistycznie, gdy środowisko w którym się żyje okazuje się dziwną masą bez wyrazu. Niezdolną do poświęceń i walki. Tacy patrioci za pieniądze, jak nie przymierzając, szefostwo z KOD-u. Protestujący najchętniej w sobotę. Wczoraj to udowodniło kilkoro protestujących w naszej sprawie przywożąc do Warszawy 100 opon na manifestację…. tylko bez zapałek, aby dymu nie narobić.

Jak można spodziewać się poważnego traktowania nauczycieli, gdy sami zachowują się po prostu śmiesznie. Jak można liczyć na siłę związków zawodowych, gdy niewielu jest związkowcami, a jeszcze mniej ich popiera. Wgląda na to, że dobrze to już było, a teraz co najwyżej będzie inaczej. Tylko jak tu jeszcze przetrwać 18 lat? Miała być emerytura za 5, ale Państwo mnie oszukało. Cóż mogłem wybrać inny zawód. Taki mój wybór i efekty - jak zwykle. I czy można się dziwić, że wylazł ze mnie pesymista?