Polecany post

Wstęp

Witam! Życie to pasmo ciągłych niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Bo jak nazwać sytuacje, gdy zapewne dyslektyk i dysortografi...

piątek, 30 grudnia 2016

Święta, święta i po świetach. Czy jeszcze kiedyś wrócą prawdziwe święta?

Święta straszyły mnie od ponad miesiąca sklepowymi dekoracjami i muzyką „Last Christmas” (nieżyjącego już od tych świąt) Georga Michaela. Napięcie rosło z każdym dniem i każdą chwilą spędzoną w sklepach, w poszukiwaniu wymarzonych prezentów. Chyba najbardziej to ja marzyłem o tych prezentach - aby jak najszybciej mieć ich komplet. Prezent dla każdego dla mnie bardzo ważnego, od kogo i ja spodziewałem się być zaskoczonym prezentem. Rosło z powrotami do domu, gdzie powinien być tradycyjny czas sprzątania – tylko, że czasu brakowało. Więc wiele zostało odłożone na kiedyś… Jeszcze odrobina stresu i nadziei na uspokojenie sumienia podczas spowiedzi i już jest Wigilia.
Piękny dzień. Tradycyjnie czeka na mnie dekoracja domu światełkami i ubranie choinki. W tym roku najpierw musiałem ją wyciąć na ogródku, a później odpowiednio przystosować do mieszkania. Syn mi pomaga. Żona krząta się w kuchni. Tak koło 14:00 atmosfera w domu staje się coraz gorętsza, a napięcie zbliża się do stanu krytycznego.  Wszystkim zaczyna brakować czasu na to co sobie zaplanowali. Cóż, jeszcze tego i tamtego w tym roku nie będzie lub zrobi się kiedyś…
Och jeszcze życzenia świąteczne dla moich znajomych, którzy już od rana bombardują mnie smsami i wiadomościami. Jak oni to robią, że mają czas? W końcu i ja poświęcam trochę czasu na FB i wysyłam:

Znów kolejny rok naszego życia jest za nami.
Wyklejony był dobrymi i czasem złymi chwilami.
Nadchodzą już święta i mus zebrać się w sobie,
Sklecić jakieś fajne życzenia, tak słowo po słowie.
A chciałbym dzisiaj Wam napisać coś nowego,
Szczerego, takiego głębokiego, nietuzinkowego.
By Was rozweselić, no i serca Wam wzruszyć.
Siedzę, piszę i kasuję, no i nie mogę z tym ruszyć.
Przecież, Drodzy moi, nawet i bez pisania wiecie,
Że życzę Wam tego co jest najlepsze na świecie.
Że chciałbym byście mieli święta takie zajebiste.
No i szampański Sylwester - to też jest oczywiste.
Hmm. Chyba nic nowego, fajnego nie wymyślę.
Klęknę, pomodlę się i może Dzieciątko Wam przyślę.
Ono chociaż już ponad 2000 lat temu zrodzone,
W niesieniu nam dobra jest przecież niestrudzone,
Wierzę, że ono wie najlepiej co kto potrzebuje,
No i takimi często ścieżkami wszystkich kieruje,
Byśmy dostali to czego nam brakuje, co wymarzone.
Co dla nas dobre - nawet gdy jest nieuświadomione.
Dajcie więc mu szansę, zaufajcie Bożej Dziecinie!
Mając wiarę, nadzieję i miłość, szczęście nie ominie.
Czego z serca Wam życzy: Janusz

Dobrze, że w nocy nie umiałem zasnąć i większość tekstu już przygotowałem. Teraz już byłoby kiepsko bez tego.
W końcu kolacja wigilijna ląduje na stole niczym świąteczna gwiazdka na syryjskim polu minowym. Wokół my zdyszani, zdenerwowani, napięci. Już przed godziną padły słowa, które ciężko teraz zamienić na serdeczności, ale każdy się stara. W końcu taka tradycja, więc trzeba. Potem prezenty – „Ach jakie wspaniałe”, „Och, jakie miłe zaskoczenie”. Dalej kolędy i powoli popadamy w błogie świętowanie, czytaj: nic nierobienie. No nie tak całkiem nic. W końcu tyle jedzenia do domu się naznosiło, ze trzeba to zjeść. Cóż tam tych kilka kilogramów, które już za kilkanaście godzin zacznie mi przeszkadzać i psuć samopoczucie. Mamy święta!

Kiedy już nieco odsapnąłem od tego jakże świątecznego czasu, dopadła mnie dziecięca refleksja, a raczej wspomnienia sprzed wielu lat.
Czasu, gdy sklepy świeciły pustkami, a zdobytą pomarańczę wiele dni oglądałem i czekałem na wigilię, aby ją otworzyć.
Czasu, gdy rodzice pracowali po 8 godzin, potem wracali autobusem do domu, zaliczając po drodze różne kolejki, a mimo to było spokojnie.
Czasu, gdy cały dom był pachnący i wysprzątany wzorowo, mimo, iż nie znano tylu magicznych specyfików, a szczytem był zdobyty Ludwik czy Polena.
Czasu, gdy listonosz przynosił kartki z życzeniami pisanymi od ludzi, o których się pamiętało mimo, iż nie byli zapisani w elektronicznej bazie.
Czasu, gdy czułem, że na świecie dzieje się coś niezwykłego, a Boże Dzieciątko jest wśród nas. Gdy z wypiekami czekałem na wizytę księdza w naszym domu.

Czyż wtedy byłem, aż tak zaślepiony, że nie widziałem owego napięcia związanego z przygotowaniami? Czy może jednak nasi dziadkowie i rodzice byli innymi ludźmi.
Czyż my nie sprzedaliśmy świąt za kolorowy szał zakupów i obrazki w telewizji. Za egoistyczną potrzebę tzw. odpoczynku. Mam wrażenie, że poszliśmy na łatwiznę.

Powiedzcie sami: czy aby dziś w domach choinka nie jest tylko niepotrzebnym gadżetem, możliwym do zastąpienia stroikiem czy pojedynczą bombką. Czy aby opłatek nie kupiliście razem z rybą, serem i różnymi butelkami w supermarkecie? Ilu chciałoby te święta spędzić daleko od domu?  Ile życzeń popłynęło z prawdziwego serca? Ilu ludziom ksiądz kojarzy się z poborcą podatkowym lub agresorem napadającym na świąteczny spokój domowy? Kto wierzy jeszcze, że Bóg jest z nami?  Hmm. Tu sam się musze zastanowić, bo na jego miejscu nie wiem czy chciałbym z nami być.

Co kiedyś nasze dzieci będą wspominać kiedy popadną w poświąteczną prawiedepresje, tak jak ja dziś?
Czy w ogóle za 30 lat będą w ich świadomości jakiekolwiek święta?
Po co?



wtorek, 29 listopada 2016

Zły to ptak, co własne gniazdo kala

Od dłuższego czasu dręczy mnie myśl, że zawód jaki wykonuję jest coraz mniej ceniony. Że z coraz większymi oporami przychodzi mi powiedzieć w czasie przedstawiania się, że jestem nauczycielem. Coraz trudniej o poczucie elementarnego szacunku, nawet na lekcjach. Wprawdzie jeszcze mi kosza na głowę nikt nie zakłada, ale może to tylko dlatego, że mam 185 cm wzrostu i niewielu sięga. Mam wrażenie, że czasem zrobiliby to z dużą satysfakcją.  I o dziwo nie gimnazjaliści, tylko uczniowie szkół podstawowych, w których mam godziny.
Zastanawiam się skąd się to bierze, bo chyba nie można wszystkiego zwalić na gry komputerowe i telewizję. Jaka jest geneza zjawiska, które sprowadziło szanowany jeszcze „za komuny” zawód, do rangi drugorzędnego. Dotychczas podejrzewałem, że nie za wysokie płace powodują, że trafiają do zawodu niekoniecznie najwyższych lotów fachowcy. Sądziłem, że płace też świadczą o niskim prestiżu u innych. Dziś myślę, że pieniądze to jednak nie to.
Był czas, gdy wydawało mi się, że to nasze władze i dziennikarze, na ich zlecenie, dążą do skłócenia poszczególnych przedstawicieli różnych zawodów. Wszakże najłatwiej rządzi się ludźmi skłóconymi wewnętrznie. A w Polsce napuszczenie jednych na drugich przychodzi zdumiewająco łatwo. Jednak dziś wydaje mi się to mocno naciąganą teorią spiskową.
Podejrzewałem też rodziców moich „kochanych” uczniów. Zwłaszcza tych, których od co najmniej 20 lat wychowywaliśmy bezstresowo w poczuciu dużej swej wartości, bezkarności i ogromu należnych praw. Którym na każdym kroku mówiliśmy, że są super lub prawie super. Dla których przez lata jedyną karą były „chmurki” w zeszytach lub wyjazd do Francji zamiast do Kanady na zimowisko (autentyczny przypadek z mojego wychowawstwa). Bo jak mogą być dziś wymagającymi, konsekwentnymi rodzicami, gdy całe życie nie doświadczyli tego na sobie? Cieszę się, że nie słyszę komentarzy, jakie słyszą ich dzieci, gdy przyniosą jedynkę wystawioną przeze mnie - nauczyciela jakiś tam zajęć technicznych. Sądzę, że nie wzmocniłbym sobie tym poczucia własnej wartości. Jednak rodzice nie są przyczyną, a raczej efektem, tego co się w szkole wytworzyło.
Więc gdzie szukać początku? Gdzie powód?
Z pomocą przyszła mi dziś koleżanka, z którą miałem okazję krótko porozmawiać. Dosyć świeża mama, po urlopie wychowawczym, w czasie którego naczytała się różnych mądrych pozycji z pedagogicznej półki. Głownie z Zachodu, jak to na nauczyciela języka obcego przystało. Teorie o pełnej wolności dziecka i prawach do niczym nieskrepowanej kreatywności w szkole początkowo mnie zaskoczyły. Gromy ciskane w kierunku szkolnej dyscypliny i wymagań jakie stawiamy uczniom – oszołomiły. A informacja, że gdy ktoś odważy się od jej córki wymagać uważnego słuchania na lekcji i cichego siedzenia w ławce, spotka się z jej skargami do Kuratorium - wprost zatkała. Zaniemówiłem, ale przy okazji zapaliła mi się lampka z napisem „EUREKA”.
Już wiem, że nie ma co szukać genezy braku szacunku do nauczycieli daleko od szkoły. To my sami jesteśmy sobie winni. Nie kto inny, tylko nauczyciele, często wymyślają różne dziwaczne teorie i zalecenia, z których efektami później z trudem sobie radzą. Nauczyciele wymyślili owe „słoneczka i chmurki” dla bezstresowego wychowywania dzieci. To my pokornie poddajemy się ocenie wygadanych rodziców, którzy szkołę czasem znają tylko z czasów własnej podstawówki czy zawodówki.  Nie rzadko też my nauczyciele, biegamy na skargi wprost do nadzoru, gdy wydaje nam się, że dzieje się krzywda naszym prywatnym dzieciom. To my w czasie koleżeńskich imprez mamy tyle złego do powiedzenia o szkole, o dyrekcji, o efektach nauczania. Nie można oczekiwać szacunku od innych, gdy sami go do siebie nie mamy. W końcu to my, goniąc przeładowane programy, zarabiamy na korepetycjach mimochodem tworząc wrażenie, jak to szkoła mało uczy. Nam brak jest zawodowej solidarności i determinacji w walce o swoje. My wymyśliliśmy i wychowaliśmy to społeczeństwo, które dziś chętnie by nas…

To wielu z nas kala własne gniazdo. Być może ja też właśnie przesadziłem. Może źle oceniam nasze środowisko. O! Jakbym chciał, aby tak było.

niedziela, 27 listopada 2016

Niespodzianka! Dziś mam urodziny!

Dziś mam urodziny! Nie pamiętałem nawet o tym, ale Facebook mi przypomniał. Może dlatego, że nie bardzo pamiętam chwile mojego porodu. Rodziłem się z trudem i dużymi oporami moralnymi. Tym bardziej, iż była to moja trzecia reinkarnacja. Wcześniej żyłem z setkami znajomych na Gadulcu (dobrze mi było), potem z wybrańcami na Naszej Klasie. 5 lat temu narodziłem się wśród Facebookowiczów. Na początku bardzo nieśmiały i z dużym dystansem. Wyznaczyłem ostre granice, kto będzie miał prawo zaglądać w moje nowe życie, a kogo będę trzymał z dala. Z czasem nieco rozmyły się. Chociaż nadal uważam, że nie można zbierać ludzi jak pokemony. Z tego powodu, że kogoś widzę 5 minut w tygodniu, nie mogę go nazwać „znajomym".

 Przez te pięć lat Facebook powoli mną zawładnął. Podpowiada mi kiedy mam komuś złożyć życzenia urodzinowe, pogratulować narodzenia córeczki, czy smucić się z niepowodzeń. Pozwala mi być nauczycielem po godzinach pracy. Dobrym kolegą dla tych, z którymi nie mogę spotkać się w realu z powodu braku czasu, czy dużej odległości. Stwarza mi wrażenie bycia mniej samotnym wśród setek ludzi z jakimi codziennie się spotykam. Budząc się rano tu padają pierwsze moje słowa „dzień dobry”. Nie raz tu pada ostatnie „dobranoc”. Powoli wrosłem w ten świat nowych możliwości i ułudy.

Ale czy za darmo? Czy czas, który tu poświęcam to nie ten sam czas, którego brakuje mi, abym spotkał się ze znajomymi w realu? Czy relacje jakie mam tu nie psują relacji jakie mam tam w normalnym życiu? Czy życzenia złożone przez Internet mogą całkowicie zastąpić uścisk dłoni? Czy to co mówię szczerze tutaj, powiedziałbym prosto w oczy z równą łatwością? Czy stać mnie na takie otwarcie i przemyślenia, będąc z ludźmi w realnym świecie? Pytania mógłbym mnożyć. Nie jestem w stanie jednoznacznie na nie odpowiedzieć.


Ludzie co raz więcej mogą o mnie powiedzieć zaglądając w internet. Czy kiedyś będę tego żałował? Nie wiem. Ale ile razy żałujemy, że kogoś poznaliśmy w rzeczywistym świecie i daliśmy mu klucz do naszej osoby? Czy to miałoby być powodem zamknięcia się w sobie? 

Nie jestem wstanie ocenić czy moje życie byłoby lepsze z Facebookiem czy bez niego. Na pewno byłoby mniej urozmaicone. Na pewno do wielu wspaniałych chwil w moim realnym życiu nie doszłoby, gdyby nie zrodziły się tutaj ich plany. I tak to powoli realność zrasta się ze światem nierealnym i staje się czymś trudnym do rozdzielenia. Chyba wartym ryzyka. Żyję nowym życiem korzystając z jego możliwości, a płacąc za to prywatnością. Mam coraz więcej znajomych, których przez cały rok nie widzę, a czuję ich bliskość. Taka mała schiza, z której jeszcze nie chcę się wyleczyć. Może kiedyś… 

wtorek, 22 listopada 2016

Przepraszam, że jestem nauczycielem



Przepraszam, że naraziłem społeczeństwo na straty związane z moim wykształceniem. W końcu prawie 24 lata spędziłem w szkole ucząc się w podstawówce, technikum, studium, potem jedne, drugie itd. studia. O dziesiątkach kursów i warsztatów nie wspomnę. I po co to było? Aby być pasożytem dalej żerującym na państwowym garnuszku? A mogłem zostać budowlańcem, taksówkarzem czy chociaż piekarzem. Kimś szanowanym i docenianym.

Przepraszam, że cały miniony weekend siedziałem na konferencji w Radomiu, kilkaset kilometrów od domu. Poznawałem nowe technologie, nowe możliwości, nawiązywałem kontakty z podobnie zakręconymi ludźmi jak ja, wymieniałem się doświadczeniami. Wprawdzie nie byłem na proteście w Warszawie, gdzie moje koleżanki i koledzy próbowali powiedzieć, że nie są nic niewartym balastem, z którym można zrobić co się chce i kiedy się chce. Ale czy to mnie usprawiedliwia? Przecież mogłem zrobić w tym czasie coś pożytecznego dla innych.

Przepraszam moich absolwentów, którzy przeszli naukę w szkołach, gdzie ja pracowałem. Za innych nauczycieli, mi podobnych, też przepraszam. Bo przecież tylko zmarnowali Wam czas. Wszak wszystko co osiągnęliście zawdzięczacie swojej ciężkiej pracy i talentowi. To, że jesteście inżynierami, górnikami, informatykami, a przede wszystkim biznesmenami - zawdzięczacie sobie. Szkoła przecież nie uczy, a nauczyciele to nieudacznicy. Jakbym był coś wart to bym nie był nauczycielem.

Przepraszam rodziców moich uczniów, którzy wiedzą lepiej jak powinna wyglądać nauka na moich lekcjach. Którzy niejednokrotnie wspaniałomyślnie próbują mi wyjaśnić czego powinienem wymagać, a czego nie. Za co oceniać i jak. Których denerwuję złym traktowaniem ich pociech. Wiem, że macie takie bogate kwalifikacje po których nie tak dawno jedna Pani została Ministrem Edukacji. A ja uparcie po swojemu, wbrew wielu Waszym poradom. Wstyd.

Przepraszam wszystkich, którzy ciężko pracują nad kolejnymi reformami i pomysłami dla edukacji. Wiem, że wysiłek to wielki, aby co kilka lat zmieniać przepisy, programy, podstawy, podręczniki (o, w tym przypadku to nawet co rok). Aby znaleźć jeszcze coś co pozwoli mi utrudnić życie. Trud nie mały, aby jeszcze wymyślić kilka sposobów na odciągniecie mnie od pracy z uczniami i zastąpić ją czasem na tworzenie kolejnych papierów. Aby mnie stale kontrolować i kontrolować, czy aby na pewno wiem co robię.

Przepraszam moją rodzinę, z którą mam kontakt raczej marny, bo ponad dwadzieścia lat naszego życia poświęciłem dla mojej pracy, moich uczniów, zdobywania środków na budowę domu (budowałem go ponad 10 lat, poświęcając wszystkie wakacje). Dziś już nawet nie potrafię pracować inaczej. W końcu nie musiałem być nauczycielem – mogłem zostać kimś pożytecznym. No i pracować uczciwie 8 godzin.

Przepraszam Cię Przeciętny Polaku, za mają pracę. Tą jaką znasz: za moje 18 godzin lekcyjnych w tygodniu, po których wsiadam w moją wypasioną brykę i jadę do domu. Przez resztę dnia nic więcej nie robię, tylko leżę sobie w basenie i popijam brandy. I tak aż do wakacji, w czasie których zaraz po rozdaniu świadectw wylatuję na Majorkę, gdzie spotykam się biednymi nauczycielami z zachodniej Europy. Jak oni tak mogą przeżyć za takie marne parę tysięcy euro? Nie potrafię tego odgadnąć. A Ciebie przepraszam, głównie za to, że skoro tak postrzegasz moją pracę, to wstydzę się, że pewnie gdzieś w szkołach uczyli cię tego i owego, ale nie nauczyli jak być człowiekiem, mądrym człowiekiem.

Długo jeszcze musiałbym przepraszać, ale nie będę Cię męczył Statystyczny Polaku. Sam też troszkę padam na twarz, bo od 7 rano naprawiałem komputer w pracowni, potem miałem lekcje przez 6 godzin, potem zajęcia dodatkowe. Jakiś konkurs ruchu drogowego. Wróciłem popołudniu i odpowiedziałem na wiadomości od rodziców, usprawiedliwiłem nieobecności, poszukałem materiałów do jutrzejszych lekcji i troszkę poczytałem relacji o protestach nauczycieli. Nawet nie wiem, kiedy zegarek wskazał 00:18. Więc po co to pisze skoro i tak, Statystyczny Polaku, pewnie dawno już śpisz? Nie wiem.

wtorek, 25 października 2016

Konferencja "Rozwijanie kompetencji informatycznych uczniów..."

Czy ja już mówiłem, że spóźnianie się to coś co mi najlepiej wychodzi mimo, że zupełnie się nie staram? Tak też niechcący udało mi się spóźnić na dzisiejszą konferencję zorganizowaną przez RODN Katowice. Pewnie zdążyłbym, gdybym nie musiał kluczyć po wszystkich osiedlowych uliczkach w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego. W końcu udało się i spokojnie poszedłem na konferencje w przeświadczeniu, że przecież jako zarejestrowany gość, więcej problemów mnie nie czeka. Pierwsza niespodzianka w szatni – brakło numerków i kłopot z zostawieniem kurtki. Drugi problem to wejście na aulę, która była tak zapchana jak kościół na pasterce. Potem i na warsztatach było pełno (brakło krzeseł).  

No i pytanie po co tylu nauczycieli pognało tutaj, nie przyrównując jak urzędnicy po dotację? Przypuszczam, że to efekt naszej galopującej reformy oświatowej. Setki ludzi przyszło, aby cokolwiek dowiedzieć się o tym jak należy wdrażać programowanie do szkół. Dowiedzieć się w ogóle co będzie z ich pracą. Może nawet liczyli, że łykną jakieś podstawy programowania. Przyszedłem i ja uwiedziony reklamą konferencji.

Czy było warto? A jakże! Dowiedziałem się, że najlepiej uczyć programowania bez komputerów. Dowiedziałem się, że małe dzieci nie są wstanie pewnych rzeczy ogarnąć, bo taką mają percepcję. Pobawiłem się rękoma w system dwójkowy. Zauważyłem, że już są firmy, które próbują na owym programowaniu zrobić kasę. 

Warto było też, bo przy okazji uzmysłowiłem sobie, że trzeba młode pokolenie uczyć zupełnie inaczej niż nam się wydaje. Inaczej niż dotychczas. Bo skoro najlepsi informatycy zatrudnieni przez RODN Katowice nie są wstanie policzyć ilu nas będzie na konferencji – to jest coś nie tak. Nie mówię już o przygotowaniu programu, który po zarejestrowaniu określonej liczby osób zakończyłby rekrutacje. Pewnym jest, że do takich celów należało ich uczyć algorytmiki i przewidywania skutków co najmniej od pierwszej klasy podstawówki. Nauczycieli też należałoby inaczej kształcić. Bo przecież mogliby przewidzieć, że o reformie po za tym, że będzie, nic konkretnie się nie mówi, więc i tu nic się nie dowiedzą. Przewidzieć, że jednym konkretnym efektem tego spędu będzie wysoka frekwencja w statystykach organizatora. No i zadowolenie naszych uczniów, którym przepadły lekcje. 
Ja też, jako przedstawiciel ludzi wykształconych w sposób nieprzystający do obecnych czasów, wróciłem do domu zawiedziony i zniesmaczony. Ale za to mam ładne zaświadczenie.

poniedziałek, 24 października 2016

Wstęp

Witam!

Życie to pasmo ciągłych niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Bo jak nazwać sytuacje, gdy zapewne dyslektyk i dysortografik (i jeszcze kilka dys… dałoby się do mnie przykleić), będzie pisał coś, co być może ktoś zechce przeczytać? A skoro drogi czytelniku to czytasz, znak to niezaprzeczalny, że Bóg bawi się naszymi kompleksami, pomysłami i talentami w sposób nieprzewidywalny. Nadal mam wiele wątpliwości czy w ogóle powinienem w to wchodzić, bo przecież generalnie to nie mam nic do powiedzenia. Ale czasem coś tak mnie zaskakuje, tak mnie wkurza lub po prostu przytrafia mi się fajnego, że nie potrafię spokojnie przejść obok i zapomnieć. Dlatego może jednak spróbuje, motywowany głosami paru przychylnych mi ludzi, coś od czasu do czasu tu naskrobać. Głownie po to aby mi ulżyło… I szczerze mówię: szkoda Twojego czasu na czytanie tych wypocin. Ale jak nie spróbujesz to się nie przekonasz...

niedziela, 23 października 2016

Coś jednak zostaje...

Mijają dni od 14 października, a ja nadal odczytuję wiadomości, po których wpadam w zakłopotanie. Po których serce belfra rośnie. Wiem, że piszą mi te wiadomości osoby przychylne mi. Że są i tacy, co się z tym zupełnie nie zgodzą. Słowa, które nieskromnie jest cytować, a równocześnie żal skasować. Zapomnieć nie potrafię. Cóż chyba wraz z wiekiem człowiek robi się bardziej sentymentalny. Na przykład takie od M.: „gdyż uważam że już niejednej osobie Pan pomógł nie tylko jako świetny nauczyciel lecz również psycholog i wspaniały doradca w trudnych chwilach Ja osobiście do końca życia będę Pana wspominać jako swojego rodzaju drogowskaz życiowy, gdyż dzięki Panu wiem że nigdy nie należy się poddawać i dążyć do obrazek celu. Życzę każdemu uczniowi aby miał takie szczęście jak ja że mogłam na swojej drodze spotkać tak wspaniałego wychowawcę” Jak małe i nic nie znaczące przy nich są cytaty sławnych ludzi, które odbierałem na różnych dyplomach. Cóż w ogóle te nagrody były warte, o których nikt i ja sam nawet nie pamiętam.

Albo coś innego, co dostałem dziś. Wprawdzie już drugi raz w życiu coś takiego mi się trafiło, ale wzruszyło mnie nie mniej jak za pierwszym razem.

D.: „mógłbym kiedyś wpaść i poopowiadać albo pomóc Panu w organizacji takiego kółka nauki tworzenia stron od podstaw. Siedzę w tym temacie praktycznie od gimnazjum, pracowałem w sklepie internetowym, potem w agencji kreatywnej, później założyłem własną firmę i w między czasie współpracowałem z wieloma firmami z Tychów, Śląska, całej Polsi, ostatnio nawet trafiłą się firma ze stanów. Wiem, że cięzko jeszcze nawet na studiach o specjalizację ukierunkowaną na front-end developera, a wiem po swoim doświadczeniu, że teraz jest duże zapotrzebowanie na specjalistów w tej dziedzinie i jak dzieciakom wcześniej wskazać możliwość rozwoju w tym kierunku to w przyszłości mogą być dobrzy w tym fachu, oczywiście dla chętnych tylko.”

Jakie szczęście w życiu miałem, że przez chwilę byłem jego nauczycielem. Wiem, że nie za dużo nauczyłem, ale cieszę się, że też nie zepsułem w nim zapału do informatyki. Jak fajnie jest dowiedzieć się, że przerasta mnie o głowę (raczej o kilka głów) w tej dziedzinie. A to, że wrócił i chce coś zrobić dla innych to już zupełny matrix. Coś nie bardzo przystające do naszych dzisiejszych konsumpcyjnych czasów.

No i na koniec moja refleksja:
Nigdy w życiu nie uważałem i nie uważam się za dobrego nauczyciela. Strony „superbelfrów” wprawiają mnie w przygnębienie. Nie dorastam im do pięt. Informatyk ze mnie marny, bo to, co czasem uczniowie potrafią zrobić na komputerze dla mnie jest trudne lub niemożliwe. W szkołach nie potrafię dostosować się do zasad jakiegoś oceniania kompromitującego (OK), planów wynikowych nigdy nie stworzyłem, a i w dzienniku mam częste braki. Ileż to upomnień już za to dostałem. A i tak przez wiele lat bawiłem się świetnie w szkole i jeszcze mi za to płacono. Teraz trudniej mi to wychodzi, bo coraz mniej mam czasu dla uczniów. Coraz mniej możliwości wsłuchać się w to, co oni do mnie mówią, czego oczekują. Nie mogę już z nimi wybrać się na niedzielne rowery, bo złamałbym dziesiątki przepisów. Nie realizujemy już szalonych pomysłów, bo wszystkie moje zajęcia powinny być zaplanowane, podpisane i skontrolowane czy aby na pewno się odbyły w wyznaczonych godzinach. I to teraz właśnie zaczynam dostawać takie pochwały, które zupełnie do mnie nie pasują. Jakie niespodzianki Bóg nam przygotowuje, manipulując naszym pokręconym życiem.
No i co kiedyś napiszą moi obecni uczniowie?
Obawiam się, że nic dobrego…

piątek, 21 października 2016

Code Week 2016




Tego mi było trzeba! Prawie 15 miesięcy minęło od czasu, gdy ostatnio coś fajnego udało mi się zorganizować z gimnazjalistami. Cóż urlop. Potem bolesny powrót do ciasnych ram wyznaczonych przez rygor planowanych lekcji, kółek, konferencji itd. Do tego ponad 100 komputerów, za które nie wiem czemu, ale jestem odpowiedzialny jak konserwator.
No i w końcu jakiś dawny powiew normalności. Był pomysł. Trochę mojej pracy, trochę pracy uczniów z mojej klasy 1e i radiowęzła. W efekcie czego dziesiątki uczniów spróbowało swoich możliwości w pisaniu algorytmów budowania wież z kubków. Niby nic, a cieszyło! Poczułem się jak Wróbel, który na chwile opuścił klatkę…

piątek, 14 października 2016

Dzień Nauczyciela 2016

Święto dziś podobno mam, więc wstałem sobie za późno, aby zdążyć do pracy na oficjalną imprezkę w gronie równie radośnie świętujących. Wbiegłem na salę i zająłem pierwsze wolne miejsce. Jak się później zorientowałem bardziej administracyjne niż nauczycielskie (jak łatwo się dzielimy na imprezach jednoczących wszystkich). Tu przy ciastku siedząc (bo kawy nie piję, a to co bym chciał to nie wolno) z braku szerszej liczby znajomych do pogadania w nowym moim miejscu pracy - rozmyślam.

Słucham przemowy Pani Dyrektor i smutnych głosów koleżanek. Nad wszystkimi unosi się, podobno optymistyczny, duch przyszłej reformy, czytaj: likwidacji tej szkoły. Likwidacji szkoły, którą już kiedyś jako jedną ze słabszych szkół w mieście nasz zacny magistrat próbował zlikwidować. Wtedy się obronili, napędzani siłą rodziców uczniów. Dziś, gdy szkoła jest jedną z najlepszych szkół w mieście, widzę wokół siebie nic tylko rozgoryczenie i poczucie zmarnowanych lat. Ktoś coś wspomina o związkach zawodowych. A mnie nachodzi dziadkowa refleksja: „Jak bida to do żyda, a jak po bidzie to całuj mnie w … żydzie”. Jakie związki zawodowe? Skoro większość nauczycieli do nich nie należy, a i ci co należą to figuranci niezdolni do walki o swoje. Przepracowałem 22 lata w szkole bez strajku, a protesty odbywały się w soboty. Wielokrotnie my nauczyciele udowodniliśmy jak słabych mamy reprezentantów, bo ich nigdy nie poparliśmy gromadnie. Jak już coś się organizowało to zwykle albo jeden związek albo drugi. Taka nasza jedność oświatowa. Jesteśmy stadem owieczek, które ślepo wierzą, że mają misję do spełnienia. Czyli dać się wydoić i wygolić.

Lata tresury pod biczem kolejnych wizytatorów, ankiet i egzaminów, odebrały nam zdolność samodzielnego myślenia i sprzeciwu wobec wszelkim głupot jakie nas otaczają. Godzimy się na darmowe zajęcia prowadzone i nadzorowane jak lekcje. Godzimy się na permanentny nadzór i zalewanie nas dodatkowymi zadaniami przez przełożonych, nawet w niedzielę. Na spotkania z rodzicami późnym wieczorem. Coraz mniej jesteśmy dla uczniów, coraz więcej dla dokumentacji i tabelek. Sterują nami domorośli wizjonerzy z różnych fundacji, nakazując pisanie, a to planów wynikowych, a to celi lekcji. Bez tego jesteśmy ponoć złymi nauczycielami.

Już nie nauczyciele, a urzędnicy. Niesiemy kaganek oświaty ucząc dzieci ludzi, którzy często mają o nas jak najgorsze zdanie. Wystarczy poczytać fora dyskusyjne rodziców czy absolwentów. Każdy może nam nabluzgać. A my co? My mamy misję… Zabiera nam się przywilej wcześniejszej emerytury, a my nic – mamy misję, którą stetryczali będziemy realizować do resztek naszych nerwów. Potem może Bozia się zlituje i szybko nas zabierze. Zabierze abyśmy nie musieli żyć na marnej emeryturze. Likwidują nam szkoły, a my zakładamy czarne opaski. Lekarze strajkują i zostawiają chorych, a my mamy misję. Górnicy palą opony, kruszą bruk i mają premie od start jakie przynoszą kopalnie – a my mamy misje. Moi koledzy, z którymi uczyłem się w podstawówce, obecnie mają emerytury większe niż ja kiedykolwiek dostanę. Ja jeszcze przez 20 lat będę miał misję. Takie to głupie myśli zaprzątały mi 1,5 godziny mojego życia.

Wyrwało mnie dopiero przypomnienie, że za chwilę mamy pasowanie klas pierwszych na uczniów. No i że mam wychowawstwo, więc będę mógł świętować pracując z moimi wychowankami. Przecież społeczeństwo też pracuje, a nauczyciele i tak stale mają wolne. Nic to. A nawet fajnie, bo przestałem myśleć o buntowaniu się wobec realiów szkolnych i spokojnie, jak baranek, podreptałem na salę gimnastyczną…

czwartek, 29 września 2016

Wycieczka klasowa


Wielu już wie, a Ty być może dowiesz się teraz, że w tym roku zostałem wychowawcą klasy 1e w Gimnazjum nr 4 w Tychach. Z dawnych lat pozostało mi przeświadczenie, że taka funkcja to nie tylko mnóstwo dodatkowych obowiązków i nadmiar biurokracji, ale też możliwość realizacji fajnych pomysłów z zaprzyjaźnionymi uczniami. No i tu pojawił się problem. Jak poznać klasę mając w niej 30 uczniów i 90 minut w tygodniu wspólnego przebywania. Czyli 3 minuty na ucznia. Jedynym rozwiązaniem - wycieczka. No więc pochodziłem, podzwoniłem, poprosiłem i zorganizowałem co trzeba, aby móc pojechać z klasą na dwa dni w góry.


28 wrzesień
Jak zwykle spóźniam się 2 minuty na zbiórkę na dworcu PKP (20 przysiadów mi nie darują - była umowa), ale pozostałe panie opiekunki (Stachowska, Rasińska i Maturska) już są. 2 godzinki w pociągu do Węgierskiej Górki szybko mijają. Tam po 30 minutach oczekiwania i gry w „klaskanie” wsiadamy w autobus PKS do Żabnicy. O dziwo, w komplecie docieramy do pensjonatu „Skałka”. Dlaczego właśnie tu? Bo to jedyne znane mi miejsce, gdzie telefonia komórkowa nie ma zasięgu. Jest szansa, że właśnie tu będziemy bardziej z sobą niż z telefonami. Wkrótce przekonuję się, że mylna, gdyż wielu jest neuropsychicznie scalonych ze swoim smartfonem i nawet zepsutego nie odstąpiliby na krok. Za to poszukiwanie zasięgu jest świetną motywacją by bez protestów udać się na spacer na niedaleki szczyt górski. Po godzinie spaceru zaczynamy pierwsze warsztaty integracyjne. Dobrze, że nie wielu dorosłych tu wychodzi, gdyż przynajmniej nikt nie widzi jak się wygłupiam. Bo jaki „normalny” facet przed pięćdziesiątką śpiewałby i gestykulował „Kuli z cebulki”? O innych zabawach nie wspomnę. Po godzinie żołądki przypominają nam o obiedzie. No to wlokę się z bolącą kostką znów po górach, aby na 15:00 zdążyć. Przy okazji uświadamiam sobie, że o 15:00 to normalnie byłbym już po lekcjach. Cóż… przynajmniej obiad okazuje się smacznym. O 16:00 rusza dwudniowa gra w „Mafię” oraz kolejna tura zabaw i konkurencji integrujących – zawody pomiędzy uczniami z nr parzystymi i nieparzystymi. Nie pamiętam już która to grupa wygrała puchar i czekolady, ale wiem już kto w klasie może być mi pomocnym, a kogo trzeba będzie dopiero wychowywać, aby przestał być egoistą czy pustym gwiazdorem. Chociaż mogę się mylić. Dalej 1,5 godziny odpoczynku i zaczynamy nocne ognisko. Kilka piosenek z gitarą nastraja większość dosyć pozytywnie. Znów odkrywam kilka talentów u uczniów i przypominam sobie, że koniecznie przydałyby mi się jakieś lekcje grania lub chociaż poczucie rytmu. Potem kiełbaski, potem jeszcze kilka piosenek i przed 23:00 większość decyduje o powrocie. Umówiona godzinka przygotowań do snu i po 24:00 wyruszam, po cichutku, w skarpetkach, poszukać jakiś gadających kandydatów do ćwiczeń. Porażka. Tylko dwie dziewczyny zrobiły jakieś marne 40 przysiadów i zrobiło się w budynku cicho jak makiem zasiał. Cóż robić? Trzeba iść spać.

29 wrzesień
O 7:00 „Hej miśki czas wstać!”. O 8:00 śniadanko. O 9:00 kolejne nasze wspólne zajęcia. Przygotowałem się solidnie do tych zajęć, lecz rutyna okazuje się zgubna i popsułem jedno z fajniejszych zadań dla uczniów. Cóż starość i rozum już nie ten. Bez względu na wszystko wybieramy samorząd (dotychczas mieliśmy tymczasowy) i ustalamy grupy pomocy uczniowskiej. Kilka zabaw pozwalających uczniom poznawać swoje możliwości, a mnie dalej dochodzić do przekonania, że mam wielu naprawdę fajnych uczniów i uczennic w klasie. Rośnie nadzieja, że i pozostała garstka malkontentów dołączy do nich. Po 11:00 idziemy do schroniska na Hali Boraczej. Tam oczy karmimy wspaniałymi widokami ogrzanych słońcem jesiennych gór. Droga powrotna jakaś krótsza, bo po 40 minutach już jesteśmy w pensjonacie i zabieramy nasze tobołki. Autobus PKS. O 15:00 zwiedzamy bunkier „Wędrowiec” w Węgierskiej Górce. Polecam, bo na prawdę warto zobaczyć jedno z chlubniejszych miejsc naszej obrony w 1939 roku. Później jeszcze napychamy brzuchy pizzą i powrót pociągiem do Tychów. Na peronie jeszcze ostatnie „Kulkami z cebuli” i spokojnie każdy wędruje do swoich rodziców, którzy stęsknieni tłumnie przybyli pod dworzec.

UFF! Fizycznie mam dość. Ale serce raduje się, bo znów mogłem poczuć się jak za dawnych lat, gdy bycie nauczycielem to była fajna praca. Gdy najważniejsi byli uczniowie, a nie zapisy w dziennikach czy odpracowane godziny z jakiegoś paragrafu. Tylko martwi mnie, że jutro znów wraca szara rzeczywistość, a ja znów pewnie czegoś nie opracowałem, nie oddałem, nie napisałem… Cóż, życie nauczyciela.

sobota, 3 września 2016

Ku przestrodze...czyli jak mnie dymała sieć wspaniała

Początek czerwca 2016 był dla mnie okresem przygotowań do kolejnych wyjazdów. Postanowiłem więc uporządkować też sprawę mojego telefonu. A dokładniej przenieść mój nr z Play do sieci PLUS. Przy okazji dowiedziałem się, że mimo iż umowa kończy mi się za 3 tygodnie, ja będę musiał płacić do Playa jeszcze jeden miesiąc. Zbyt późno podpisałem rezygnację z czegoś co i tak mi się kończyło (przedłużą mi automatycznie). Nic to.

Podpisuję stosowny dokument i po 2 dniach witam się z uśmiechniętym kurierem, który dostarcza mi umowę do podpisania i następnie wręcza pudełko z telefonem. I tu okazuje się, że telefon zepsuty. Spisujemy, więc zgodnie z procedurą, odpowiednie dokumenty reklamacyjne i spokojnie czekam na wymianę telefonu.


Po tygodniu dzwonię do PLUSa i dowiaduję się, że wszystko OK, że procedura musi trwać. Po kolejnym tygodniu i kolejnym moim telefonie proszą mnie abym wysłał na ich email skan mojej reklamacji podpisanej przez kuriera. 14 czerwca wysłąłem. Po kolejnych tygodniach dowiaduję się, że z dniem 28 czerwca przyjęto moją reklamację. Od tego momentu co kilka dni albo wysyłam ponaglenie emailem albo dzwonię na infolinię, gdzie miły głos niezawodnie informuje mnie, że oczywiście uczynią co w ich siłach aby sprawę załatwić jak najszybciej. A czas sobie płynie...
Dwa dni przed 28 lipca niespodzianka! Mam telefon z PLUSA od Pani Magdaleny Mozdrzyńsxxxx, która informuje mnie, że przejęła sprawę i bardzo zależy JEJ aby wszystko szybko załatwić. Przy okazji dowiaduję się, że PLUS usilnie szuka mojego zepsutego telefonu w swoich magazynach. No i nie dziwne bo leży on na mojej półce w domu. Przyznać muszę, Pani jest szybka – i nie podejrzewam, że dlatego, iż za 2 dni kończy się ustawowy czas załatwiania reklamacji, liczony od przyjęcia zgłoszenia.
Po 4 godzinach mam na emailu potwierdzenie, że sprawa rozpatrzona pozytywnie, że dostanę jeszcze odszkodowanie. Po kolejnych 3 godzinach do drzwi puka kurier i umawia się na odbiór uszkodzonego telefonu. No, a ja znów uspokojony czekam na przysłanie nowego aparatu.

Mija kolejny tydzień. Zniecierpliwiony pisze list do Pani Magdaleny i do działu reklamacji PLUSA. Po kilku dniach jest odpowiedź! Z dniem 3 sierpnia zarejestrowano moją kolejną reklamację. Czyli mają co najmniej do 3 września czas na USTOSUNKOWANIE SIĘ. A ja czuję się dokładnie jakby ktoś mnie p… (nie napisze o jakiej czynności seksualnej myślę bo mogą czytać nieletni). Oczywiście odpisuję, że to pewnie pomyłka.

Ale dziś dowiedziałem się, że jednak nie. Tym razem się pośpieszono i już mam odpowiedź:
"Wyjaśniam, że Polkomtel świadczy usługi telekomunikacyjne w ramach zawartych z Klientami Umów o świadczenie usług (…) Usługi telekomunikacyjne oferowane przez sieć Plus są zapisane w module karty SIM i w związku z tym awaria aparatu nie ma na nie wpływu - są one zakodowane na karcie SIM i cały czas dostępne. Wyjaśniam, że nie gwarantujemy aparatów zastępczych w przypadku uszkodzenia posiadanego sprzętu. Mam nadzieje, że powyższe wyjaśnienia są wystarczające.
Z poważaniem. Renata Nowaczxxx. Doradca Klienta"

Z tej korespondencji rozumiem że nikt z PLUSA nie odpowiada za dostarczenie mi sprawnego telefonu, że ten mój zepsuty został ode mnie wyłudzony. No i że wszystko jest wyjaśnione i OK. Więc pojawia się pytanie czy telefony w Polsce to jakiś wyjątkowy produkt, który kupujemy bez gwarancji? Mój wniosek jest jeden: chyba wszystkie telefonie komórkowe dymają klientów. A PLUS to już na pewno!
Ludzie uważajcie i ostrzegajcie innych!



W końcu zdesperowany trafiłem do Rzecznika Konsumentów. Dosyć szybko telefon mi wymieniono. Niestety telefon okazał się być wyjątkowo marny jeśli chodzi o trwałość. Po tygodniu raz mi upadł i zaraz szybka popękała. Słabizna. Znów mam badziewie.

czwartek, 1 września 2016

Nowy rok szkolny :) - koniec urlopu :(

Życie kołem się toczy, więc ponownie trafiłem do klasy pierwszej w nowej szkole. Ponownie jestem zestresowany i niezwykle zaskoczony tym co mnie otacza. Wszystko nowe, wszystko inne, dziwne i zaskakujące. W mojej pierwszej klasie, do której trafiłem z przezwiskiem „wychowawca”, równie zestresowana dziatwa wlepia we mnie swe przenikliwe spojrzenia. Wiele sobie obiecuje po naszych przyszłych kontaktach. Na razie stres osładzam sobie , jak to pierwszaczek, „rogiem obfitości” zwanym przez niektórych „Tytą”. DAM RADY – wmawiam sobie.


Boże, gdyby chociaż w połowie chciało mi się tak jak mi się nie chce. Wizja 10 miesięcy pracy -przygnębia. Wizja kolejnych 21 lat pracy do emerytury - po prostu dobija.

środa, 13 lipca 2016

Przystanek Woodstock

Przystanek Woodstock zaliczony! Polecam wszystkim, komu nie straszne spartańskie warunki pobytu wynagrodzone niezwykle przyjacielską atmosferą. Polecam wszystkim, którzy są otwarci na różnorodność ludzkich postaw, bogactwo pomysłów, no i zwykłe szaleństwo. Polecam tym, którzy dla muzyki i zabawy chcą zapomnieć o codziennym świecie.
Odradzam wszystkim, którzy cenią sobie spokój, porządek, wygodę i mają wysokie wymagania wobec otoczenia. Odradzam wszystkim politykom, ludziom „wiedzącym lepiej” itp. Niestety polityka i tu odciska swoje negatywne piętno, zarówno ze strony rządzących jak i organizatorów. A szkoda!
Widziałem doskonale bawiące się setki tysięcy młodych ludzi. Widziałem tysiące podpitych lub nawet pijanych. Widziałem setki otwartych, przytulających się ludzi, bez względu na wiek. Czułem „trawkę” i co tam jeszcze nie wiem. Widziałem kolorowy szczęśliwy tłum. Nie widziałem Policji czy innych podobnych służb (chociaż w cywilu na pewno byli). Bo też nie widziałem jakiejkolwiek przemocy, czy agresji. Widziałem bezinteresownych młodych ludzi troszczących się o innych i niosących im pomoc przez cała dobę. Widziałem przeróżne zachowania, bo tu każdy jest człowiekiem i tu sam sobie wyznacza granice przyzwoitości, zabawy, estetyki itd. Byli tacy, co mi się podobali i tacy, co nie. Ale takie jest moje i ich prawo bycia sobą.
Byłem tu dzięki mojej TDM pierwszy raz w życiu, ale chyba i ostatni, bo com chciał widzieć – widziałem. Wystarczy.
Niesamowita impreza!