Polecany post

Wstęp

Witam! Życie to pasmo ciągłych niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Bo jak nazwać sytuacje, gdy zapewne dyslektyk i dysortografi...

Rumunia - spełnione marzenia. Czerwiec-lipiec 2015



Na mój pierwszy, dalszy, wyjazd motocyklowy szukałem pomysłu i kompanów w internecie. Troszkę to ryzykowne, bo ile ludzi tyle poglądów i charakterów. A wiemy, że w Polsce to nawet więcej. Ale samotnie jeszcze gorzej - to jak z małżeństwem. Po krótkim wahaniu podpiąłem się do wyprawy do Rumunii zaplanowanej na Śląskim Forum Motocyklowym przez Artura (Pedro). Termin 27 czerwiec – 12 lipca 2015. W planie góry Rumunii i odpoczynek nad węgierskim Balatonem. Przed wyjazdem raz udało się nam wszystkim spotkać, dwie godziny pogadać i tyle.

Nadeszła sobota. O 7:00 ruszamy z pod bramek na autostradzie przy Mysłowicach. Artur prowadzi na Hondzie VFR, za nim Irek z Moniką na BMW GS, potem Daniel na Fazerce. Na końcu ja. Staram się ich nie zgubić jadąc na mojej TDM 900. Nie żeby nie dawała rady, ale jeszcze bardzo wątpiłem w swoje umiejętności (teraz też tak mam, ale mniej). Kraków bokiem, potem na Nowy Sącz. Ostatnie tankowanie za normalne pieniądze tak, aby przeskoczyć przez Słowację i 1 euro nie wydać na paliwo. Potem jazda, Koszyce, kolejnych kilka godzin jazdy i znów mijamy przejście graniczne. Jesteśmy na Węgrzech nieco zmęczeni, ale szczęśliwi. Na pierwszy postój zaplanowany jest Tokaj, a w nim polecany na forum pensjonat. Niestety brak miejsc – zajęte przez ekipę z Krakowa. Troszkę szukania i trafiamy do apartamentu w hotelu. Nie jest najtaniej (80 zł od osoby), ale jest basen, jacuzzi, sauna i rano śniadanko. Na licznikach 420 km. Wychodzimy na miasteczko i okazuje się, że łatwiej kupić beczkę wina niż znaleźć jeden bankomat. Na szczęście mam czym zapłacić za nasz obiad i do pokoju wracamy z pełnymi brzuszkami i bukłaczkiem wina (bukłak to plastikowy trzylitrowy pojemnik, który niezmiennie kojarzy nam się z butelką oliwy). Jest OK. Chociaż nieco martwią nas zaparkowane pod hotelem na chodniku motocykle. Obsługa gwarantuje bezpieczeństwo. Rano okazuje się, że słusznie. Nawet zapomniany przeze mnie aparat fotograficzny i rękawiczki Irka czekają spokojnie na maszynach.

Ruszamy około 9:00 w kierunku granicy rumuńskiej. Tym razem jest kontrola na granicy. Trzeba pokazać dowody osobiste, ale kasków zdejmować nie trzeba. Celnicy każdego identyfikują po oczach – zdolne bestie. No i mamy pod kołami Rumunię. Pierwsze wrażenie to dobrej jakości asfalt i niezwykle zróżnicowane domy i pojazdy. Obok przepięknych pałacyków, lepianki niczym z filmów Cejrowskiego. Obok limuzyn - furmanki. Kilkadziesiąt kilometrów od granicy trafiamy na pierwsze rumuńskie górskie serpentyny. Jesteśmy tak zaskoczeni, że nawet filmy tylko z części zjazdu udało się nagrać. Trudno. Nocleg planowaliśmy w miejscowości Daj, ale adres pensjonatu okazał się niemożliwym do znalezienia. Szukamy pensjonatu lub hotelu. Jest. Trzy gwiazdki ma, ale ostatni remont to chyba Ceaușescu robił w latach swej świetności. Znajdujemy kolejny, niestety za drogi. Zniesmaczeni ruszamy dalej. Lądujemy w miłym pensjonacie około 20 km dalej. Miejscowość Beclean. Na licznikach kolejne 300 km. Pensjonat IRIS. Można polecić, bo pokoje czyste i przytulne, a na dole restauracyjne jedzonko. No i gospodarz nas do siebie kieliszkiem przekonał. Kąpiel, spacer, festyn, piwko i śpimy.

Największą atrakcją kolejnego dnia jest Wąwóz Bicaz oraz pobliski zalew. Zwłaszcza wąwóz trzeba zobaczyć, mimo iż drogi w tym rejonie są najgorszymi drogami w całej Rumuni (mniej więcej takie jak większość tych w Polsce). Wysokie skały zapierają dech w piersi. W Polsce na pewno byłby tu park narodowy i 30 zł za wjazd. Tu podziwiamy za darmochę. Objeżdżamy zalew i śpimy w domkach kempingowych niedaleko tamy Bicaz. Motel Cristina. Grill przypomina nam Polskę, tylko kiełbasa jakaś taka nijaka.


Kolejny dzień to 300 km spaceru przez Rumunię, cały czas uciekając przed deszczem. Nocujemy w Cartisoarze w pensjonacie Casa Duse. Widać, że motocykliści tutaj to goście bardzo pożądani (czysto, bezpiecznie, na noc brama zamykana). Mimo deszczu nie jesteśmy jedyni, którzy tu dotarli na motocyklach. Napięcie w nas rośnie, bo wyraźnie już widać Góry Fogarskie, w których jest sławetna Trasa Transfogarska.

Wcześnie rano, znów uciekając przed deszczowymi chmurami, ruszamy. Powoli pniemy się w górę. Nieco ślisko i jakże kręto. Po godzinie pojawiają się pierwsze widoki, dla których warto jechać 1000 km. Im dalej tym piękniej. Mamy szczęście, bo droga dosyć pusta. Zakręty, adrenalina i bajeczne widoki. Czego można pragnąć więcej? Nie przeszkadza nawet niska temperatura. Fotki, filmiki – będzie co wspominać. Na szczycie tunel. Jedziemy dalej, aby znaleźć nocleg możliwie blisko kolejnej trasy - Transalpiny.


Znów nie możemy się doczekać rana. W końcu ruszamy po kolejne niezapomniane wrażenia z górskiej jazdy. Droga zupełnie odmienna. Aż na szczyt (ponad 2100 m n.p.m.) jedziemy bezleśną, dobrej jakości, krętą drogą. Dalekie widoki górskich połonin. Przez większość trasy pustkowia i wypasające się bydło. Tylu zakrętów się nie spodziewałem. Moja TDM płynie radośnie, kołysząc się raz w lewo, raz w prawo. Chodników nie ma. Czasem betonowe barierki. Często tylko krawężnik i górskie zbocze.

Nieco się rozdzielamy, bo każdy waży swoją odwagę i umiejętności swoją miarką. Niestety moja kończy się na zakrętach przy 65 km/h. Nawet nie wiem czy to mało, czy dużo. Są emocje, których się nie zapomina. To jak mocny narkotyk, po którym nic już nie jest takie jak było wcześniej. Chciałoby się wrócić i jeszcze raz, i jeszcze… Wrócę kiedyś na pewno. Tymczasem kolejny nocny postój w Petresti koło miasta Sebes. Polecany pensjonat o znanej nam już nazwie IRIS. Podwórko zamykane, często przyciąga motocyklistów. Na szczęście jeden pokój udało się zdobyć, bo resztę zajmują inne grupy. Jest pralka, jest obiad i jest kieliszek Palinki. Jak mi jeszcze kiedyś ktoś powie, że Rumuni to nie fajni ludzie, to nie ręczę za siebie. Bardzo żałujemy, że Monika nie dostała pełnych 2 tygodni urlopu i musimy powoli opuszczać Rumunię.

Kolejny dzień to zwiedzanie rumuńskiego zamku Corvinilor. Czadowy, chociaż ubogo wyposażony. Z zewnątrz robi duże wrażenie. Przy okazji nieco odsapnęliśmy, bo upał 30 stopni daje się we znaki. Kierujemy się na Węgry. Znów przejście graniczne i tym razem śpimy w miejscowości Mako w przydrożnym motelu. Węgry to jednak wyższy standard pensjonatów i wyższa cena. A do tego setki forint do zapłacenia za kufel piwa. Fakt, że wartość porównywalna z cenami w Polsce, ale robi złe wrażenie. No i to, co najgorsze – język. Węgrzy musieli okropnie podpaść Panu Bogu przy budowie Wieży Babel, że im taki język dał. Po prostu nic nie można zrozumieć, ani z mowy, ani z pisma. Ale jacuzzi było OK.


Kolejny dzień. W temperaturze ponad 30 stopni jedziemy nad Balaton do miejscowości Siofok. Miasteczko niczego sobie, ale turystycznie po głębokim kryzysie. Widać wiele zamkniętych lokali handlowych i pensjonatów. Zjednoczenie Europy nie wyszło tu na dobre. Komunistyczni klienci to obecnie biznesmeni. Już nie wypoczywają nad Balatonem, tylko nad oceanem. W końcu Balaton to taka większa kałuża i nie ma czym się zachwycić. Tu generalnie spędzamy 2 dni i kończy się nasza zaplanowana trasa. Rozjeżdżamy się. Irek z Moniką wracają w niedzielę. Artur w poniedziałek. Ja z Danielem jeszcze zwiedzamy Budapeszt i Eger.




Wracam z licznikiem bogatszym o 3200 km. Okazało się, że wspólna pasja potrafi jednoczyć. Że obcy ludzie po kilku wspólnych dniach na motocyklach mogą się polubić i nadawać na podobnych falach. Wszyscy zachwycaliśmy się pięknem Rumunii i na pewno tam wrócimy. Oczywiście, gdy tylko zdrowie i portfel pozwolą. Opinie, jakie krążą o tym kraju są bardzo niesprawiedliwe. Wszyscy jesteśmy nieco zawiedzeni Węgrami, które są o wiele mniej przychylne Polakom. Ten kraj raczej pozostanie, jako przystanek na drodze w lepsze strony Europy. Cieszę się, że poznałem te miejsca. Cieszę się, że nasza wyprawa się udała. Że poznałem Monikę, Irka, Artura i Daniela – wspaniałych kompanów na kolejne wypady. No i wszystkim polecam Rumunię.


>>film z wyprawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz