Na mój pierwszy, dalszy, wyjazd motocyklowy szukałem pomysłu i kompanów w internecie. Troszkę to ryzykowne, bo ile ludzi tyle poglądów i charakterów. A wiemy, że w Polsce to nawet więcej. Ale samotnie jeszcze gorzej - to jak z małżeństwem. Po krótkim wahaniu podpiąłem się do wyprawy do Rumunii zaplanowanej na Śląskim Forum Motocyklowym przez Artura (Pedro). Termin 27 czerwiec – 12 lipca 2015. W planie góry Rumunii i odpoczynek nad węgierskim Balatonem. Przed wyjazdem raz udało się nam wszystkim spotkać, dwie godziny pogadać i tyle.
Ruszamy około 9:00 w kierunku granicy rumuńskiej. Tym razem jest kontrola na granicy. Trzeba pokazać dowody osobiste, ale kasków zdejmować nie trzeba. Celnicy każdego identyfikują po oczach – zdolne bestie. No i mamy pod kołami Rumunię. Pierwsze wrażenie to dobrej jakości asfalt i niezwykle zróżnicowane domy i pojazdy. Obok przepięknych pałacyków, lepianki niczym z filmów Cejrowskiego. Obok limuzyn - furmanki. Kilkadziesiąt kilometrów od granicy trafiamy na pierwsze rumuńskie górskie serpentyny. Jesteśmy tak zaskoczeni, że nawet filmy tylko z części zjazdu udało się nagrać. Trudno. Nocleg planowaliśmy w miejscowości Daj, ale adres pensjonatu okazał się niemożliwym do znalezienia. Szukamy pensjonatu lub hotelu. Jest. Trzy gwiazdki ma, ale ostatni remont to chyba Ceaușescu robił w latach swej świetności. Znajdujemy kolejny, niestety za drogi. Zniesmaczeni ruszamy dalej. Lądujemy w miłym pensjonacie około 20 km dalej. Miejscowość Beclean. Na licznikach kolejne 300 km. Pensjonat IRIS. Można polecić, bo pokoje czyste i przytulne, a na dole restauracyjne jedzonko. No i gospodarz nas do siebie kieliszkiem przekonał. Kąpiel, spacer, festyn, piwko i śpimy.Największą atrakcją kolejnego dnia jest Wąwóz Bicaz oraz pobliski zalew. Zwłaszcza wąwóz trzeba zobaczyć, mimo iż drogi w tym rejonie są najgorszymi drogami w całej Rumuni (mniej więcej takie jak większość tych w Polsce). Wysokie skały zapierają dech w piersi. W Polsce na pewno byłby tu park narodowy i 30 zł za wjazd. Tu podziwiamy za darmochę. Objeżdżamy zalew i śpimy w domkach kempingowych niedaleko tamy Bicaz. Motel Cristina. Grill przypomina nam Polskę, tylko kiełbasa jakaś taka nijaka.
Kolejny dzień to 300 km spaceru przez Rumunię, cały czas uciekając przed deszczem. Nocujemy w Cartisoarze w pensjonacie Casa Duse. Widać, że motocykliści tutaj to goście bardzo pożądani (czysto, bezpiecznie, na noc brama zamykana). Mimo deszczu nie jesteśmy jedyni, którzy tu dotarli na motocyklach. Napięcie w nas rośnie, bo wyraźnie już widać Góry Fogarskie, w których jest sławetna Trasa Transfogarska.
Wcześnie rano, znów uciekając przed deszczowymi chmurami, ruszamy. Powoli pniemy się w górę. Nieco ślisko i jakże kręto. Po godzinie pojawiają się pierwsze widoki, dla których warto jechać 1000 km. Im dalej tym piękniej. Mamy szczęście, bo droga dosyć pusta. Zakręty, adrenalina i bajeczne widoki. Czego można pragnąć więcej? Nie przeszkadza nawet niska temperatura. Fotki, filmiki – będzie co wspominać. Na szczycie tunel. Jedziemy dalej, aby znaleźć nocleg możliwie blisko kolejnej trasy - Transalpiny.
Znów nie możemy się doczekać rana. W końcu ruszamy po kolejne niezapomniane wrażenia z górskiej jazdy. Droga zupełnie odmienna. Aż na szczyt (ponad 2100 m n.p.m.) jedziemy bezleśną, dobrej jakości, krętą drogą. Dalekie widoki górskich połonin. Przez większość trasy pustkowia i wypasające się bydło. Tylu zakrętów się nie spodziewałem. Moja TDM płynie radośnie, kołysząc się raz w lewo, raz w prawo. Chodników nie ma. Czasem betonowe barierki. Często tylko krawężnik i górskie zbocze.
Nieco się rozdzielamy, bo każdy waży swoją odwagę i umiejętności swoją miarką. Niestety moja kończy się na zakrętach przy 65 km/h. Nawet nie wiem czy to mało, czy dużo. Są emocje, których się nie zapomina. To jak mocny narkotyk, po którym nic już nie jest takie jak było wcześniej. Chciałoby się wrócić i jeszcze raz, i jeszcze… Wrócę kiedyś na pewno. Tymczasem kolejny nocny postój w Petresti koło miasta Sebes. Polecany pensjonat o znanej nam już nazwie IRIS. Podwórko zamykane, często przyciąga motocyklistów. Na szczęście jeden pokój udało się zdobyć, bo resztę zajmują inne grupy. Jest pralka, jest obiad i jest kieliszek Palinki. Jak mi jeszcze kiedyś ktoś powie, że Rumuni to nie fajni ludzie, to nie ręczę za siebie. Bardzo żałujemy, że Monika nie dostała pełnych 2 tygodni urlopu i musimy powoli opuszczać Rumunię.
>>film z wyprawy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz